Napięcie opadło. Teraz już na spokojnie mogli
ustalić różne szczegóły dotyczące ich codziennego życia. Znowu napełnił jej kieliszek. - To pięknie z twojej strony, że ich do siebie wziąłeś - zagaiła Amy. - Twoja siostra tak się cieszyła na wyjazd do Afryki. Pierce nalał sobie wina, postawił kieliszek na marmurowym stoliku i skrzywił się lekko. - Nie zgodziłem się od razu. Najpierw odmówiłem. - Naprawdę? Usiadł w fotelu. - Tak. Cynthia przyjechała i oznajmiła, że Johnowi zaproponowano sześciotygodniowy wyjazd na misję. To było jego marzenie, przynajmniej tak twierdziła Cynthia. Chciała, żebym wziął do siebie dzieci na osiem tygodni, bo przed rozpoczęciem misji Cynthia i John przez dwa tygodnie mieli się uczyć języka i poznawać kraj. Grzecznie, ale stanowczo odmówiłem. - Pierce zaśmiał się do siebie na to wspomnienie. - Przypomniałem mojej siostrze, że to ona marzyła o ognisku domowym. Ona twierdziła, że rodzicielstwo będzie największym życiowym doświadczeniem. Poza tym, jak już wcześniej mówiłem, szykował mi się prestiżowy kontrakt z jedną z największych francuskich firm perfumeryjnych. Nie mogłem sobie pozwolić na opuszczenie laboratorium nawet na tydzień, a co dopiero na dwa miesiące. Cynthia to zrozumiała. - Pierce uśmiechnął się szerzej. - Ale to bardzo uparta osoba. Nie minęło wiele czasu, a pojawiła się z nowym pomysłem. Chodziło o ciebie. Przedstawiła sprawę tak, że w końcu uległem. Zgodziłem się wziąć siostrzeńców. Pod warunkiem, że będę mógł spokojnie pracować. Amy odstawiła pusty kieliszek. - Mimo to i tak jestem dla ciebie pełna uznania. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć, bo wcześniej nie patrzył na to w taki sposób. Milczał więc, a atmosfera gęstniała. Minęło kilka chwil. W końcu Amy podniosła się z kanapy. - Pora na mnie. Jeśli to takie urwisy, to muszę dobrze się wyspać. Nie od razu dotarło do niego, że chce podać mu rękę na pożegnanie. Podniósł się pospiesznie. Jej ręka była ciepła i gładka. I miękka. Po prostu zwyczajny uścisk dłoni, a z nim