czuła dreszcze na karku.
Szli w milczeniu, światłem latarek przecinając mrok złomowiska. Co parę kroków natrafiali na podobny wóz, sprawdzali model i szli dalej. Tuzin za nimi, przed nimi jeszcze pięćset. W pewnej chwili natknęli się na mocno zniszczony samochód i Rainie poczuła zapach zaschniętej krwi. - Jezu Chryste! - krzyknęła, po czym zasłoniła usta i nie powiedziała nic więcej. Vince poświecił na czterodrzwiową limuzynę, która w wypadku zmieniła się w kabriolet. Pierwotnie tapicerka była niebieska, teraz usiana plamami brudnego brązu. - Chyba wbił się pod naczepę - powiedział. - Dekapitacja - jęknęła Rainie i poszła dalej. 105 Ciszę przerwał hałas nadjeżdżającego samochodu. Gliny do wynajęcia. Skryli się za stosem pogiętych karoserii, ale wciąż znajdowali się blisko tamtego kabrioletu, więc Rainie zasłoniła sobie nos, żeby nie czuć odoru. Teraz myślała o raporcie medycznym, który Quincy musiał czytać wielokrotnie. Opis tego, jak Amanda Quincy uderzyła w słup telefoniczny z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Siła uderzenia wgniotła przedni zderzak pod samochód i wyrzuciła do góry jej ciało. Najpierw zderzyło się z kierownicą. Kolumna kierownicy złożyła się tak, jak powinna, nie niszcząc organów wewnętrznych, ale i pozwalając ciału lecieć dalej do przodu. Następna była deska rozdzielcza, która ciało Amandy zgięła w pół jak szmacianą zabawkę. Na koniec górna metalowa część okna, której nie¬ zaprojektowano tak, żeby wyginała się w momencie zderzenia. Dlatego ucięła Amandzie górną połowę głowy, podczas gdy szyba pogruchotała kości jej twarzy. Strażnik wreszcie ruszył dalej. Amity i Rainie stali nieruchomo. - Wiem, jak znaleźć tego explorera - powiedziała. - Przednia szyba? - Tak! - I chociaż to było okropne, teraz wszystko potoczyło się o wiele szybciej. W końcu na samym skraju złomowiska znaleźli ciemnozielony wrak. Góra metalu nie przypominała już samochodu. Tył wozu odcięto i prawdopodobnie zespawano z przodem jakiegoś innego w gabinecie samochodowego doktora Frankensteina. Explorer nie miał już drzwi, przednich foteli ani kół. Przypominał rybi łeb ze szkieletem. - Straszne - mruknął Amity. - Nie traćmy czasu. - Słusznie. Amity rozłożył swoje narzędzia. Z dumą wyciągnął dwie pary rękawi¬ czek lateksowych, chociaż -jak pomyślała Rainie - było już trochę za późno na zabezpieczanie śladów. Miał też scyzoryk, śrubokręt, klucz francuski i - co ciekawe - szkło powiększające. Podał jej śrubokręt i bez słów wzięli się do roboty. Najpierw zdemonto¬ wali osłonę słupka, odsłaniając miejsce zamocowania pasa bezpieczeństwa! kierowcy. Rainie pociągnęła za pas i - zgodnie z tym, co wcześniej mówi| Amity - pas wyciągnął się bezwładnie. Amity poświecił latarką, a Rainie wzięła szkło powiększające. Popatrzyła przez nie na wnętrze automatu. Pol tern spojrzała ponuro na Amity'ego. Rysy i zadrapania wskazywały, że jui| wcześniej ktoś tu grzebał. - Niniejszym uroczyście przyrzekam - mruknął Amity - że od tej pory we wszystkich samochodach, które wezmą udział w wypadku, będę rozkrę¬ cał niedziałąjące pasy. 106